środa, 4 lutego 2015

Eureka!

J. była tak oryginalną kobietą, że nawet jej wymarzone zaręczyny, coś tak oklepanego i pełnego tradycji, musiało wyglądać inaczej. P. uwielbiał jej nietuzinkowość, specyficzne myślenie. P. musiał się napracować. dawać z siebie wszystko i często rezygnować ze wszystkiego i wszystkich innych byleby spełnić jej zachcianki. Na przykład Kiedy był bardzo zmęczony a nocą J. chciała z nim jeszcze porozmawiać nie spał i rozmawiał. Ale przecież nic w tym dziwnego. W końcu bardzo ją kochał. Chciał tego. Sprawiało mu to radość. Chciał poświęcać jej więcej czasu niż innym i niezależnie od tego gdzie był, co robił zawsze była na pierwszym miejscu. Tego się nie chwali. Nie powinno. Właściwie nie można nawet powiedzieć, że P. z tych powodów był jakiś... fajny. W końcu przecież tak chyba robią ludzie dla ludzi na których im bardzo zależy. To jest zwyczajne zachowanie. Nic wielkiego. Pewnego dnia J. zażyczyła sobie... patyk. Tyle, że z drugiego końca kraju. O ile znalezienie takiego patyka nie było trudne o tyle dostawa go w dłonie ukochanej wymagała nie lada wysiłku. Został za to z resztą wynagrodzony. Ale przecież taki wysiłek to nic nadzwyczajnego. W końcu tak robią ludzie dla ludzi na których im bardzo zależy. Dla P. to była ogromna radość, że mógł stanąć na wysokości zadania, że nie poszedł na łatwiznę pisząc dwa do trzech słów z puli "Cię, kocham, skarbie" byleby tylko nie było, że nic nie pisze, dla świętego spokoju. Co najważniejsze widział jej ucieszoną twarz. To było dla niego najważniejsze.
J. to oczywiście doceniała. Robiła mu prezenty na gwiazdkę. Bardzo praktyczne co też bardzo P. sobie cenił. Rozpieszczała jego podniebienie swoimi pysznymi specjałami.
 Wracając do wymarzonych zaręczyn. J. uznała, że tradycja kupowania drogich pierścionków jest tak samo ohydna jak obdarowywanie rodziców panny trzema wielbłądami aby zgodzili się ją sprze... tzn wydać. Albo jak rolnicy obrączkują swoją własność czyli krowy. Racja. Nie ma co się obnosić z tym że ma się już swoją drugą połówkę. Jeszcze ktoś się nie daj boże dowie, że J. ma chłopaka. Tak czy inaczej J. zażyczyła sobie od P. aby ten kiedy będzie miał zamiar się jej kiedyś oświadczyć niech kupi jej pierścionek made in china. Taki jak np kiedyś dostawało się w zestawie z gumami. Do żucia. Bo w tych nie do żucia też bywają w zestawie urządzenia na kształt pierścionków.
J. i P. wyjechali na Majorkę. Oficjalnie pod pretekstem wypoczynku. Nieoficjalnie P. postanowił, że oświadczy się swojej jedynej, z pewnością niepowtarzalnej kobiecie. I tak też zrobił. Kilka dni po tej głośnej nocy. Głośnej z powodu święta kaszanki w sąsiedniej wiosce. Bo głośne były też każde ich wspólne noce...
P. postanowił, że jednak nie spełni marzeń J. o jej zaręczynach. Uznał, że albo go kocha i zaakceptuje nawet fakt, że ma inne zdanie niż ona albo... nie. Kupił złoty pierścionek z dużym ładnym kamieniem. Nie wiarygodne, że kobiety lecą na kamienie, które są tylko alotropową odmianą węgla, jak na przykład ołówek. Niczym więcej. Oczywiście J. była inna i zależało jej na P, a nie na świecidełkach.
 Oświadczyny się udały. J. i P. byli na reszcie już oficjalnie parą. Nikt nie musiał się z tym kryć.
Niestety. W zbiegu nieszczęśliwych okoliczności złoty pierścionek uległ uszkodzeniu. J. postanowiła zanieść go do złotnika aby ten go naprawił. Ten szybko go przetopił i naprawił. Za nieskromną cenę należy dodać. J zauważyła jednak coś dziwnego. Zawołała do P: Mam wrażenie że ten pierścionek zrobił się trochę większy, szerszy. To dało P. do myślenia bo faktycznie i jemu wydawało się że złoty pierścionek jest trochę większy niż ten który kupił u jubilera z certyfikatem potwierdzającym że to czyste złoto. Bez żadnych domieszek innych metali.
P. postanowił przekonać się czy przypadkiem złotnik naprawiający pierścionek ich nie oszukał.

Gdyby P. mógł stopić to cacko nie byłoby oczywiście problemu. Każdy wie, że złoto jest cięższe od srebra. Że sztabka srebra o tej samej wadze jest większa od sztabki złota. Różnica jest spora. Złoto przy tej samej objętości co srebro waży 2 razy więcej niż srebro. P. Dowiedział się w sklepie w którym kupił pierścionek jaka była jego masa. Wystarczyło tylko stopić pierścionek, uformować z niego małą sztabkę i sprawdzić czy jest go tyle samo co tego w sklepie jubilerskim. Lecz bez sensu byłoby niszczyć ten pierścionek. Ze sztabki J. raczej by się nie ucieszyła.
Co zrobić? Co zrobić? Myślał leżąc pewnego wieczoru w wannie z gorącą wodą P. Jak porównać objętość pierścionka z objętością sztabki złota o wadze równej temu pierścionkowi w sklepie? Przecież nie ma wzoru na objętość pierścionków zaręczynowych. P. w konsternacji zanurzył się cały w wannie. Usłyszał jak woda w momencie zanurzenia ciała wypłynęła poza wannę. P. od razu się wynurzył, popatrzył na rozlaną wodę i... "MAM!" - krzyknął.
"znalazłeś swoją gumową kaczkę skarbie?!" - wykrzyknęła z pokoju J.
-Nie! Wpadłem tylko na pewien pomysł!
-Ah. Kocham Cię!
-Ja Ciebie też!
Kąpiel w wannie przypomniała P. że można mierzyć objętość ciała zanurzając je w naczyniu wypełnionym po brzegi wodą i odmierzając tę jej ilość, która się wylała. Wystarczy zanurzyć pierścionek w naczyniu pełnym wody i zmierzyć objętość tej wody jaka została wyparta przez pierścionek. Ta objętość będzie się równała dokładnie objętości tegoż pierścionka. Jeżeli złotnik podczas naprawy i przetapiania pierścionka zabrał trochę tego złota dla siebie a zastąpił je np srebrem które wymieszane ze złotem może być ciężkie do wykrycia to znaczy, że pierścionek musi mieć większą objętość niż ten oryginalny.

 P. poszedł do jubilera ze swoim "zestawem pomiarowym". Na początku ekspedientka nie chciała nawet z nim rozmawiać, ale po długim tłumaczeniu P. jak bardzo zależy mu na tym aby jego kochana J. miała pewność, że nosi czyste złoto, ekspedientka się zgodziła. "zestaw pomiarowy" zawierał dwa naczynia, mniejsze i większe, naczynie z podziałką na mililitry i butelkę wody. P. wyjaśnił kobiecie na czym polega problem. Zapytała: Nie łatwiej po prostu zważyć pana naprawiany pierścionek i nasz oryginalny czy mają taką samą masę?. P odpowiedział:  mi i mojej kochanej jedynej J. wydaje się, że pierścionek jest trochę większy niż ten oryginalny. I jeżeli złotnik faktycznie nas oszukał to jestem przekonany, że zadbał o to, żeby pierścionek po przetopieniu ważył tyle samo co przed. A skoro zabrał sobie z niego trochę złota to żeby dowód mojej miłości do J. ważył nadal tyle samo co przed przetopieniem musiał to złoto zastąpić np srebrem. Jeżeli tak zrobił to skoro srebro przy tej samej wadze co złoto ma większą objętość to i pierścionek może wydawać się większy.
Najpierw jednak zważyli oba pierścionki i faktycznie pierścionek J. ważył tyle samo co do miligrama co ten sam pierścionek w sklepie jubilerskim. Tak jak przypuszczał P. Czy jednak mają taką samą objętość i tyle samo złota?
P. zabrał się do eksperymentu. Wsadził mniejszą miseczkę w większą. Napełnił ją po brzegi wodą i delikatnie, powoli zanurzył w niej pierścionek J. Pierścionek ten wyparł pewną ilość wody z mniejszej miseczki do większej. P. odlał tę wodę i zmierzył jej objętość. Następnie zrobił to samo z oryginalnym pierścionkiem. Nadeszła chwila prawdy. P. porównuje objętość wody wylanej przez pierścionek, który wręczył J. z objętością wody, którą wyparł ten sam pierścionek ze sklepu. Przygląda się podziałce w naczyniu i po chwili spokojnym cichym głosem mówi: "Ty kur...o ty."
Poszedł do złotnika-oszusta. O szóstej mniej więcej...
-Dzień dobry
-Dzień dobry panu. W czym mogę służyć, tylko szybko bo już zamykam.
P. zobaczył złotnika. Wysokiego dobrze zbudowanego. Faktycznie wyglądał na takiego... szemranego.
Na jednej ręce miał wytatuowany napis: "śmierć" a na drugiej... "śmierć".
-Panie złoty, żo...  tzn moja narzeczona była tu u pana jakiś czas temu. Z pękniętym pierścionkiem. Z czystego złota.
-A tak, pamiętam.
-Widzi pan, lubię bardzo fizykę. I bardzo lubię o niej opowiadać innym. Widzę, że pije pan sobie kawę.
Na ladzie obok kasy rzeczywiście stał kubek pełen kawy.
-I widzi pan, istnieje w fizyce pewne prawo zwane prawem Archimedesa. Mówi ono, że:
Na ciało znajdujące się w dowolnym ośrodku działa siła wyporu równa ciężarowi ośrodka wypartego przez to ciało.

Z tego wynika, panie złoty, na przykład to, że statek zanurza się w wodzie dokładnie na taką głębokość, by wyprzeć tyle wody ile sam waży.
P. ciągle wykładając fizykę złotnikowi sięga dyskretnie ręką po jego kubek kawy.
-I widzi pan...
-Panie zostaw pan to! To moja kawa!
-...Z tego samego prawa wynika, że również srebro w wodzie doznaje większej siły wyporu niż ważące tyle samo złoto. Bo srebro o tej samej wadze co złoto ma większą od niego objętość. Nadążasz pan? Pewnie, że nadążasz! Przecież masz pan to obcykane jak nic.
Jednak - krzywi się P. - jako naukowiec nauczono mnie aby wątpić w każdą teorię dopóki nie potwierdzi się jej doświadczalnie. A więc...
-Oddaj mi pan moją kawę albo dzwonię na policję!
-...czy na pewno prawo Archimedesa jest zgodne z obserwacjami? Zobaczmy!
P. trzymając kubek z kawą wyciąga z kieszeni kupione wcześniej dwie paczki brokatu. Jedna ze srebrnym druga ze złotym. Wsypuje jeden i drugi brokat do kubka z kawą i obserwuje.
-Zobacz pan! Pieprzeni mózgowcy! Oszukali nas. Prawo Archimedesa nie działa! Brokat złoty unosi się na powierzchni kawy tak samo jak brokat srebrny!
-Dzwonie na psy!
-Chociaż... - mówi P. - A co jeśli złoty brokat nie jest z prawdziwego złota a srebrny z prawdziwego srebra? No i tak i tak dupa. Widzi pan? Jak nas mózgowcy nie oszukają to złotnicy albo chińczyki produkujące brokat.

P. odstawił grzecznie kubek z wymieszaną z brokatem kawą, wyszedł od złotnika i po drodze kupił gumę do żucia z plastikowym pierścionkiem w zestawie.
Wieczór jak każdy należał już tylko do J. i P. Leżeli na kanapie przed telewizorem i oglądali "jeden z dziesięciu". J. przyglądała się swojemu palcu, na którym miała plastikowy seledynowy pierścionek.
-Byłeś u tego złotnika?
-Tak.
-I co?
-Kazał Cię przeprosić i pogratulował mi tak wspaniałej kobiety.




poniedziałek, 2 lutego 2015

Majorka bejb!

Pewnego dnia pewien student (nazwijmy go P.) zabujał się w pewnej kobiecie (nazwijmy ją J.). I... żyli ze sobą długo i szczęśliwie.
Aż kusi żeby na tym skończyć wpis, ale znam co najmniej jedną osobę, której by się to nie spodobało. Ale spokojnie. To nie będzie romansidło i blog nadal zachowuje swojego naukowego ducha. Dlatego historię jak P poznał J przedstawię kiedy indziej. Obecnie omawiany układ fizyczny miał miejsce na Majorce...

..."W Polsce muszą już odkręcać kaloryfery" powiedział P do swojej kochanej J. J pokiwała tylko zgadzając się z P i rozkoszując się ciepłymi promieniami słońca. J i P wybrali się na wakacje na Majorkę. Wynajęli domek na wzgórzu ponad wsią Sant Joan, oddaloną o kilka kilometrów od Palmy. To idealne miejsce. Niedaleko do dużego miasta ale jednocześnie ma się spokój od hałasu i tłumów turystów. P wygląda przez okno na wschód i normalnie zobaczyłby piękną wioskę Sant Joan ale widok zagradza mu ekran dźwiękochłonny. Otóż osiedle na którym para wynajęła domek głównie składa się z domów wybudowanych przez zamożnych Niemców. Głównie emerytów (polak może się zdziwić. Zamożny i emeryt?!). A że Niemcy naród dokładny ale też ceniący sobie spokój mieszkańcy osiedla postanowili odgrodzić się od hałasu uwielbiających się bawić Hiszpanów. Model "Schwarzwald" o grubości 40 cm skonstruowany z niekonserwowanego drewna modrzewiowego i wypełniony prasowanymi belami słomy. Niby z wyglądu ładny ten mur - myśli P - pasuje do otoczenia. Nie jest takim chamskim murem jaki stawiają u nas przy autostradach. Ale i tak wznosząc tego 2,5 metrowego potwora mur stał się pośmiewiskiem dla miejscowych. Majorkańczycy nazwali to "el mur". Niemcy i mur - myśli P. - jak to dobrze że oni w każdym miejscu pielęgnują uprzedzenia. J i P wprowadzili się przed tygodniem a w ten weekend ma się odbyć generalna próba konstrukcji el mur. Jak co roku w wiosce Sant Joan odbywa się święto kaszanki Torrada d'es Botifaro. Kaszankę grilluje się na otwartym ogniu, mieszkańcy tańczą tradycyjne tańce a czerwone wino płynie strumieniami. J i P zależało na spokojnych, romantycznych wieczorach tylko we dwoje. Więc może i el mur ma tutaj rację bytu.

Po wykwintnej kolacji przy świecach, najedzeni pizzą, kebabem i chipsami J i P postanawiają położyć się już razem w sypialni. Noce są ciepłe, do sypialni co chwilę wpada przez otwarte balkonowe okno wschodni przyjemny wiatr owiewając wtulonych w siebie zakochanych... wiem wiem. Miało nie być romansidła. J i P już smacznie spali. Widocznie byli bardzo zmęczeni czymś... czymś co robili przed snem. Nagle słychać odgłosy "BUM BUM BUM BUM BUM..."
Oboje zrywają się z łóżka wystraszeni dudnieniem. Zaczęło się... We wsi zaczęła grać kapela. "bum" pochodzi od uderzeń w bęben basowy ale za chwilę słychać też gitarę, trąbkę i śpiew majorkańskich pieśni ludowych. P zaspany mruczy do siebie: po co oni właściwie zbudowali ten mur skoro to nic nie daje. I w ogóle jak dźwięk może przechodzić przez ścianę?!. J również mruczącym głosem przez usta okryte swoimi pięknymi długimi włosami mówi: Może dźwięk nie przechodzi przez ścianę tylko obchodzi ją dookoła? P z lekką ironią mówi do niej: Skarbie z fizyki w liceum co prawda miałem dwóje, ale na studiach nauczono mnie, że fale dźwiękowe rozchodzą się prostoliniowo. Na co J: Kochanie a czy czasem nie nauczyli Cię też, że występują jeszcze takie zjawiska jak ugięcie i rozpraszanie? Kiedy widzę jak ty się wyginasz to zjawisko rozpraszania jest mi aż nad to znane - odpowiedział z uśmiechem P. Faktycznie coś tam na zajęciach z fizyki było - myśli sobie P. - Fale ulegają ugięciu na krawędziach. Szczególnie fale o małych częstotliwościach ulegają ugięciu, dlatego to dudnienie "bym bym bym" tak dobrze tu dociera. Ale ja słyszę nie tylko bum bum! Słyszę też trararara i umcyk umcyk! co prawda trochę ciszej niż BUM BUM. A miało być tak spokojnie! Romantycznie!

Dlaczego osiedle choć ogrodzone wysokimi ekranami dźwiękochłonnymi słyszy jak bawią się Hiszpanie we wsi obok?

Dźwięk to zjawisko falowe, fale rozchodzą się prostoliniowo a my wyobrażamy sobie naiwnie, że dzieje się to tak samo jak w przypadku światła widzialnego. Gdyby tak było to para siedziałaby w czymś w rodzaju "cienia dźwiękowego", nie mając pojęcia co dzieje się w wiosce Sant Joan. Jednak oni wszystko słyszą!
Mogłoby się wydawać, że ekran dźwiękochłonny uchroni parę od fal dźwiękowych dochodzących z wioski. Tak nie jest.

Dźwięk to rozprzestrzenianie się w powietrzu subtelnych różnic ciśnienia. Membrana głośnika na przykład trzepocze (porusza się tam i z powrotem). Wybrzuszając się na zewnątrz ściska powietrze. W tym miejscu ciśnienie rośnie. To ciśnienie rozprzestrzenia się we wszystkich kierunkach ponieważ cząstki powietrza poprzez zderzenia ze swoimi sąsiadami przekazują im swoją energię, którą otrzymały przez pchnięcie membraną.

W XVII wieku holenderski fizyk Christian Huygens odkrył, że właściwie każdy punkt czoła fali można rozpatrywać jako punkt wyjściowy nowej fali. Potrącona cząsteczka powietrza za pomocą której rozchodzi się dźwięk nie wie czy popchnięcie pochodzi bezpośrednio ze źródła dźwięku, czy też jest to już któryś tam etap w długim łańcuchu zderzeń. Zasada ma znaczenie na krawędziach, rogach i przeszkodach. Dzięki temu karetkę pogotowia na szczęście słyszymy także wtedy gdy wyjeżdża z bocznej ulicy choć jej nie widzimy. Fale dźwiękowe osiągające róg ulicy są źródłem nowych fal dźwiękowych. Dlatego kierowca pojazdu zbliżającego się do skrzyżowania słyszy syrenę karetki mimo że jej nie widzi.
Fala dźwiękowa dochodząca z wioski ugina się na krawędzi ekranu dzięki czemu powstaje nowa fala, którą para już słyszy.

Zjawisko ugięcia zachodzi gdy wielkość przeszkody odpowiada mniej więcej długości fali. Niskie tony ulegają ugięciu bardziej niż wysokie. Dlatego J. i P. Słyszą głównie dudnienie a wysokie tony np trąbek ekran zatrzymuje w większym stopniu. Zastanów się dlaczego producenci kin domowych zalecają ustawianie małych głośników (satelitek) w określonych miejscach natomiast subwoofer można ustawić w dowolnym miejscu w pokoju. Małe głośniki służą do emisji wysokich dźwięków jak np mowa. Subwoofer emituję niskie dudniące dźwięki. Dla takiej niskiej fali przeszkody nie istnieją. Nie ma znaczenia gdzie umieścisz subwoofer. I tak go usłyszysz.